Filmowe podsumowanie roku 2018 czyli polecanka :)

wtorek, stycznia 01, 2019


Minął kolejny rok, ale zanim zagłębimy się we wspaniałości, które zaserwuje Nam przyszłość, postanowiłam jeszcze spojrzeć wstecz i w miarę neutralnie ocenić filmy, które obejrzałam w 2018. Biorąc pod uwagę fakt, że mieszkam jakieś trzy przystanki od kina i posiadam kartę Unlimited, często udaje mi się zapoznać z najnowszymi premierami. Wybrałam po jednym, w mojej ocenie najlepszym filmie z danego gatunku. Nie przedłużając, zagłębmy się w te szybciutkie recenzje.

"Aquaman"

Filmy o superbohaterach to w sumie żaden konkretny gatunek, ale biorąc pod uwagę wysyp tytułów zarówno Marvela jak i DC Comics, warto wspomnieć o tejże filmowej 'niszy' i podciągnąć mój wybór pod kino akcji. Aquamana poznajemy już przy okazji "Ligi Sprawiedliwości", gdzie pomyka wraz z Wonder Woman i Batmanem, ratując świat. Tym razem stoi przed nim bardzo podobne zadanie. Królowa Atlantydy zakochuje się w śmiertelniku i z tego związku powstaje ich syn, Arthur. Niestety Atlanta musi wrócić do rodzinnej krainy, aby ratować ukochanego i ich syna. Wiele lat później okazuje się, że przyrodni brat Arthura, chce zjednoczyć podwodne królestwa i zaatakować ląd. Nasz bohater musi odnaleźć magiczny trójząb pierwszego króla, który pozwoli mu udowodnić, że jest prawowitym władcą mórz i oceanów oraz zapobiec globalnej katastrofie.


I teraz pewnie spytacie, co w tym wszystkim takiego fajnego? Wydaje mi się, że sama postać Aquamana wygrywa autentycznością. Jego ojciec to zwykły człowiek i mamy w filmie scenę, w której oboje piją piwo w jakiejś gorzelni. Nie jest to wymuskany milioner z masą technologii, tylko prosty chłopak dorastający w latarni morskiej. Poza wszystkim klepie wrogów gołymi rękami i sceny potrafią być mocno brutalne, co pasowało mi do całej otoczki. Nie chce tronu, blichtru i ukłonów, co sprawia, że jego obraz jest swojski i autentyczny. Kolejnym pozytywnym aspektem filmu jest ciekawa historia. Podwodne ludy są zróżnicowane, a jako komiksowa ignorantka, po raz pierwszy zobaczyłam w morzach tego świata, tak ogromną rozpiętość fauny i flory. Film zrobiony jest wręcz przepięknie jeśli chodzi o elementy wizualne. Pustynia, włoskie miasteczko, łódź podwodna, Atlantyda i wszelkie wnętrza, które napotykamy, są dopracowane i wykończone w niesamowity sposób. Daje nam to wizualną ucztę, która na dodatek posiada fabułę. Muzyka również niczego sobie, idealnie wpasowuje się w poszczególne sceny. Na koniec warto wspomnieć o niesamowitej obsadzie. Jason Momoa pasuje do głównej roli jak nikt inny, ale w filmie zobaczymy też Nicole Kidman, Willema Dafoe czy Dolpha Lundgrena, więc czego można chcieć więcej?

"Bohemian Rhapsody"

Biografia stanowiła dla mnie ciężki orzech do zgryzienia, bo obejrzałam przynajmniej trzy filmy w tym gatunku, zdecydowanie warte polecenia. I nic w tym dziwnego, bo jeśli twórcy sięgają po zekranizowanie życia jakiejś postaci, to zazwyczaj jest to życie ciężkie, ale i wspaniałe, które owocuje pracą zachowaną przez pokolenia. Freddie Mercury z zespołu Queen i jego życie opowiada właśnie taką niesamowitą historię.


Freddie był w moim odczuciu bardzo silną i medialną osobowością, jednak poniekąd walczył też z samotnością, fałszem, a pod koniec życia z wyniszczającą chorobą. Zespół Queen oryginalnością i ciężką pracą zdobył swoją pozycję jako kultowe zjawisko muzyczne i to wszystko jest widoczne w tym filmie. Jednak nie można nie zatrzymać się na wręcz genialnej kreacji Ramiego Maleka, który wsiąknął w rolę tak wspaniale i niesamowicie, że skradł dla siebie cały ekran, scenę i sprawił, że łezka zakręciła się w oku nie tylko mnie, ale nawet chłopakowi, który siedział tuż obok mnie w kinie. Przygotujcie chusteczki i szykujcie się na seans, bo to trzeba zobaczyć, usłyszeć i poczuć. Te głębokie brzmienia zapadają w pamięć.

"I Kill Giants"

Jeszcze przed seansem filmu "I Kill Giants", zastanawiałam się czy zobaczę prawdziwych gigantów, czy jedynie jedenastolatkę z bujną wyobraźnią. Jednak kiedy już dotrwałam do zakończenia, byłam pod niesamowitym wrażeniem, które nie zatarło się z czasem. Dlatego właśnie ten film wybrałam w kategorii fantasy. Jedenastoletnia Barbara wszędzie nosi ze sobą nordycki młot wojenny i jako jedyna wydaje się zauważać zagrożenie, które w każdej chwili może opanować miasteczko. Giganci napływają, co oznacza ogromne niebezpieczeństwo, któremu tylko ona może zapobiec. Jej nowa koleżanka powoli wsiąka w ten świat, próbując zrozumieć Barbarę i problemy z którymi boryka się jej rodzina.


Chyba ta wieczna niepewność i zagadka napędzają film od pierwszej do ostatniej minuty. Nigdy nie wiedziałam co się stanie, co jest prawdą, a co mitem, co wyobrażeniem, a co rzeczywistością. To napięcie jest widoczne zaraz obok smutku i niezrozumienia w stosunku do dziewczynki. Zarówno jej siostra, zajmująca się domem, jak i szkolna psycholog, nie wiedzą jak dotrzeć do zbuntowanej nastolatki, która utworzyła wokół siebie nieprzebyty mur. Znajdziemy tu ciekawe elementy wizualne, mitologie i baśniowość, a z drugiej strony dramatyczne wydarzenia i smutek. Końcówka wgniotła mnie w fotel i uważam, że była idealnym zwieńczeniem obrazu, który jak się okazuje, był najpierw bardzo uznanym na arenie międzynarodowej komiksem.

"The Wife"

Dramat jest takim specyficznym gatunkiem na który muszę mieć ochotę. Jednak kiedy zobaczyłam zwiastun do filmu "Żona", natychmiast pognałam na premierę. Historia opowiada o małżeństwie Castlemanów. Mąż dowiaduje się, że za swój dorobek literacki, otrzyma nagrodę Nobla i wraz z żoną i synem udają się do Szwecji na jej uroczyste wręczenie. Niestety podąża za nimi żądny sensacji biograf, który jest jednym z czynników burzących rodzinny spokój. Joan stara się wspierać męża i na zewnątrz wznosi fasadę idealnej partnerki, jednak wewnątrz dusi frustrację i zmęczenie.


Historia ma kilka ram czasowych i poszczególnych bohaterów na których skupia się uwaga widza. Przede wszystkim widzimy, że Joan była pierwotnie uczennicą swojego męża, który w tamtym czasie miał już żonę i dziecko. Ich początki z pewnością były trudne, jako że oboje zajmowali się pisaniem i w takim związku nie trudno o frustracje i porównywanie talentu z osobą, z którą dzieli się wszystko, a przede wszystkim życie. Powoli odkrywamy karty i otrzymujemy pełny obraz sytuacji, obfitującej w dramaty i zdrady. Glenn Close przyćmiła wszystkich, mimo bardzo bogatej obsady, pełnej znakomitych aktorów. Jest to niezaprzeczalnie aktorka genialna, na której kolejne projekty będę czekała z zapartym tchem. Póki co koniecznie zapoznajcie się z jej kreacją Żony, bo zdecydowanie warto.

"Bad times at El Royale"

Thriller to jeden z gatunków, które uwielbiam i oglądam namiętnie. Z tego też względu wybór był niezmiernie trudny, bo ten rok obrodził w bardzo dobrych przedstawicieli tego gatunku. Ostatecznie zdecydowałam się na "Źle się dzieje w El Royale" z kilku powodów, które Wam za chwilę przedstawię. Akcja odbywa się jednej, feralnej nocy, w zrujnowanym hotelu El Royale. Spotyka się tam grupa nieznajomych, spośród których każdy ma jakiś ukryty cel i motyw. Splot wydarzeń wprowadza grozę, panikę i mroczny klimat, dając nam spojrzenie na szerokie spektrum ludzkich charakterów.


Film jest piękny wizualnie i zagrany brawurowo. Ukłon raz, drugi i trzeci należy się Jeffowi Bridgesowi, Cynthii Erivo i Lewisowi Pullmanowi. Jednak mamy też gwiazdy przyciągające wzrok jak Dakota Johnson czy Chris Hemsworth. Obrazy i dźwięk współgrają pięknie, a sceny suną na ekranie, wprowadzając raz spokój i rozrzewnienie, a innym razem niedowierzanie i ogromny szok. Na pewno znacie pewne hollywoodzkie triki, które wskazują Nam na to czego możemy oczekiwać za chwilę. Jeśli chcą kogoś zabić, nie będzie to mała słodka dziewczynka, jeśli szerzej zarysowali przeszłość bohatera, nie zginie on w trzeciej minucie, a jeśli jest możliwość, że broń nie wypali, to tak właśnie się stanie. I tutaj zonk moi mili, bo otwierałam raz po raz oczy ze zdziwienia, myśląc "co tu się odwala". Chwyty ekranowe zostały o 180 stopni odwrócone, dając nam swego rodzaju pastisz ze sporą dozą zaskoczenia. To trzeba zobaczyć i wyrobić własne zdanie. Jest to twór dziwny, ale na pewno oryginalny, wizualny i nieszablonowy.

"Overlord"

Odkąd byłam nastolatką, uwielbiałam horrory, potwory, duchy i zombie. Nie trzeba więc mocno mnie przekonywać na wyjście do kina na tego typu film. Niestety najczęściej są to twory słabe, bazujące na szablonowych tzw. "jump scerach". Wszystko już było, więc twórcy powielają schematy i z takim nastawieniem wybrałam się na "Operację Overlord". Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że film ten wprowadza powiew świeżości do tego zakurzonego gatunku. Fabuła opowiada o grupie Amerykańskich spadochroniarzy, którzy lądują we Francji, mając bardzo konkretną misję. Muszą dostać się do kościoła w pobliskim miasteczku i wyłączyć nadajnik radiowy, który się tam znajduje. Nie spodziewają się jednak, że trafią do bazy wojskowej, która zajmuje się eksperymentami na ludziach, które zmieniają ich w niepokonane machiny do zabijania.


Ten film ma wszystko czego potrzebuje horror, żeby zaciekawić. Ma cały przekrój bohaterów, zarówno odważnych, jak tchórzliwych, ostrożnych i desperatów. Ponadto ma dobre wyczucie czasu akcji, ponieważ szybki militarny wstęp, jest pogłębiony wątkiem obyczajowym okupowanych ludzi i przepleciony przerażającymi eksperymentami. Akcja w pewnym momencie przyspiesza i całość sprawia, że jesteśmy szczerze zaciekawieni rozwojem wydarzeń. Był też jeden moment, w którym już myślałam, że otrzymam standardowe zagranie i doskonale przewidzę, kto następny zginie, więc byłam pozytywnie zaskoczona kiedy tak się nie stało. Nawet jestem im skłonna wybaczyć tego jednego jump scare'a, no niech stracę.

"Gotowi na wszystko. Exterminator"

Komedia to w dzisiejszych czasach trudny model do wykonania. Po większości, oglądając taki film, zaśmieję się może ze dwa razy i to by było na tyle, więc gdzie w tym sens? Z tego też powodu, zazwyczaj omijam szerokim łukiem, jednak skusiłam się na seans "Exterminatora", który do tej pory uważam za szalenie udany. Historia skupia się wokół grupy mężczyzn po trzydziestce. Niegdyś mięli wielkie marzenia o podbiciu sceny metalowej w Polsce, jednak ich drogi się rozeszły. Na pogrzebie jednego z przyjaciół, który grał na basie, spotykają się po raz kolejny i szansa na późny debiut wydaje się pukać do ich drzwi.


I co tu dużo mówić, było się z czego pośmiać, skoro wmanewrowani w dofinansowanie unijne metalowcy, nagle mają śpiewać hity w stylu Bajmu czy Kombi. Film bawi, ale też nieśmiało próbuje przekazać kilka prawd, widocznych w naszym społeczeństwie. Warto walczyć o marzenia, doceniać ludzi, którzy nas wspierają i iść w jutro z podniesioną głową. Paweł Domagała i Piotr Rogucki to dwie role, które bardzo mi się podobały. Zdecydowany plus dla nich za kreacje i zabawę inwencją. Poza wszystkim głos głównego bohatera bardzo fajny i tych odświeżonych polskich hitów słuchało się wspaniale. Spróbujcie, a nie pożałujecie, bo warto czasem zerknąć w kierunku rodzimych produkcji.

To by było na tyle, ale mam nadzieję, że którykolwiek z tych filmów Was zainteresował, a być może już wszystko widzieliście? :)

Może polubisz też:

0 komentarze