„Córka gliniarza” rozpoczyna nową serię o ostrych laskach

sobota, kwietnia 04, 2020


„Córka gliniarza” to moja trzecia książka Kristen Ashley i początek nowej serii o rockowych laskach. Czasem nawet ja mam ochotę odpocząć od nadmiernie skomplikowanych thrillerów i skierować wzrok ku mniej skomplikowanym, lżejszym klimatom, a do takich należą romanse pani Ashley.

Indy to dziewczyna nie stroniąca od mocnej kawy, skórzanych butów i mocnych gitarowych brzmień. Prowadzi księgarnię odziedziczoną po babci i nie spodziewa się, że jej życie odwróci się do góry nogami, kiedy zostanie wplątana w sprawę zaginięcia torby brylantów. I tylko przypadkiem do rozwikłania zagadki i ochrony Indy, zgłasza się nikt inny jak jej wielka, niespełniona miłość, Lee Nightingale. Plantacja marihuany, zatargi z mafią i ojciec gliniarz, co w takich okolicznościach może się nie udać?

„Kończyłam dopiero pierwszy kubek, więc, mimo porannej aktywności, moje procesy myślowe jeszcze nie zaskoczyły. Ale i tak zdołałam uświadomić sobie, że jest mi dobrze, a może nawet czuję się, a niech tam, szczęśliwa. Nawet bardzo szczęśliwa. Szczęśliwa pozaskalarnie.”

Książka jest pisana w pierwszej osobie czasu przeszłego z perspektywy głównej bohaterki. Sam początek bardzo mi się podobał, bo w podejściu do różnych sytuacji, Indy jest po prostu taka naiwna, nie zdająca sobie sprawy z niebezpieczeństwa, bojąca się własnych uczuć. Jednak z drugiej strony próbuje wiele sytuacji rozładować ciętym językiem, tupnięciem nogą czy krzykiem. Czytanie jej wewnętrznych przemyśleń było po prostu śmieszne, więc wciągnęłam się od początku. Niestety z czasem podejście głównej bohaterki zaczęło mnie wkurzać. „Córka gliniarza” dużo bardziej skupia się na potencjalnie niebezpiecznych zwrotach akcji i trudnych sytuacjach, co jest sporą nowością dla autorki, która wrzucała jedynie szczyptę tego typu zawirowań w swoje poprzednie powieści. No i niestety te zwroty akcji są delikatnie mówiąc nieprawdopodobne i chyba nie zdradzę wiele, jeśli powiem, że bohaterka jest porywana kilkakrotnie na przestrzeni tygodnia. Poza tym ona zwyczajnie nie potrafi słuchać poleceń. „Zostań tu, jest niebezpiecznie” odczytuje jako „Natychmiast wejdź w środek zadymy”, więc może potrzebuje osobnego słownika? Jeden, dwa razy przeżyję, ale ona co najmniej z pięć razy odwaliła numer, w którym zrobiła coś zupełnie przeciwnego, niż zalecali przeszkoleni profesjonaliści. Ktoś odpowiada za twoje bezpieczeństwo, a ty go ignorujesz, mimo że dzień wcześniej ktoś do ciebie strzelał, cudnie.
Historia Indy i Lee to raczej standardowe love story, rodziny żyjące w przyjaźni, miłość kwitnąca od czasów młodzieńczych i odrzucenie na zasadzie „jesteś dla mnie jak siostra”. Na początku było słodko, a pewna scena w kuchni i napięcie między bohaterami było niesamowicie elektryzujące. No i potem coś mi zaczęło pękać w obrazie Lee. Zazwyczaj pani Ashley kreuje tych idealnych mężczyzn, uczynnych, pomocnych, przystojnych w pakiecie. Tym razem dostajemy faceta, który ma sporo wad. Jest strasznie zaborczy, do tego stopnia, że powiedział do Indy coś w stylu „Natychmiast się przebierz, nie wyjdziesz tak z domu” – czerwona flaga numer jeden, kolejną zarobił instalując kamery w jej księgarni i GPS w samochodzie bez jej zgody, miodzio. Właściwie poprzez manipulację doprowadził ją do płaczu, żeby przyznała że jej zależy. Indy zalana łzami spakowała wszystkie swoje rzeczy, żeby po chwili rozegrali kolejną scenę manipulacji i cała torba przeleciała przez pokój bo Lee nie wypuścił jej z mieszkania. Bohaterka też wiele razy reaguje na jego słowa mówiąc w swojej głowie coś w stylu „nie będę o tym myślała, nie będę się w to zagłębiała”, żeby zepchnąć na margines niebezpieczny kontekst słów, który jest w jej stronę kierowany bez żadnego filtra. „Podziękujesz mi jeszcze za ten GPS jak ktoś z zemsty na mnie, porwie cię, a moi ludzie znajdą cię po pięciu minutach, a nie jak już zostaniesz zgwałcona i zabita” – no na taki tekst bym poleciała bez dwóch zdań (nie jest to dosłowny cytat, ale uwierzcie, że adekwatny). Po prostu nie wiedziałam jak tego gościa rozgryźć. Trochę niespójny był w swoim zachowaniu i nie przedstawiał typowej pozy "pozytywnego" bad boya.

„Człowiek uczy się całe życie. Szkoda, że w czasie takiej nauki zawsze dostaje po dupie.”

Podsumowując, mam mocno mieszane uczucia, bo uważam, że książka była okrutnie przegadana i bohaterowie kręcili się w tych samych schematach zachowań, czego nie spodziewałam się po tak dojrzałych ludziach (oboje po trzydziestce). Z tego powodu czytanie na początku szybkie, potem zaczęło mi się dłużyć. Było mega dużo pobocznych postaci, wspomnianych kilka razy, które nie wniosły zbyt wiele, a miałam wrażenie, że istnieją tylko po to, aby główna para mogła się pokłócić z zazdrości. Sceny zbliżeń mnie nie porwały, były jedynie poprawne. Ale za okładkę daję duży plus, całkiem ładnie się prezentuje – zarówno kolorystycznie jak i doborem grafiki.
Wystawiam dosyć surową ocenę - 5/10, bo znam autorkę i wiem, że potrafi lepiej. Z jej repertuaru sięgnijcie raczej po serię „Mężczyzna marzeń”, polecam :)

Może polubisz też:

0 komentarze