„Czarownice z Manningtree” jako bardzo sugestywny obraz ludzkiej znieczulicy i okrucieństwa

piątek, września 28, 2018

„Czarownice z Manningtree” Beth Underdown to bardzo sugestywna, mroczna i niepokojąca powieść, umieszczona w realiach XVII wieku.

Fabuła skupia się na historii Alice, która owdowiała i powróciła do Manningtree, licząc na pomoc brata. Nieopatrznie stała się najbliższym widzem i bohaterką tragicznych zdarzeń, rozgrywających się zarówno w niewielkim miasteczku, jak i w całym przyległym regionie. Matthew Hopkins przedstawiony jako zimny, metodyczny człowiek, skrupulatnie planował kolejne podróże, przesłuchania i procesy, które w afekcie miały doprowadzić do śmierci stu sześciu kobiet, posądzonych o czary.

Opis wydarzeń otrzymujemy z pozycji Alice, która będąc w zamknięciu, o którym zbyt wiele nie wiemy, pragnie podzielić się historią swojego brata, być może dla samego ułożenia faktów, a może częściowo również ku przestrodze. Swoisty dziennik, który prowadzi kobieta, pokazuje nam wydarzenia z jej perspektywy, zahaczając również o dzieciństwo, miłość do męża, którego poślubiła poniekąd wbrew woli bliskich i dalszych wydarzeń, skupionych wokół szeroko zakrojonej nagonki na czarownice.

Książka przedstawia bardzo niepokojące motywy i bezsilność kobiet w tamtym czasie. Jeśli bogaci panowie stracili dziecko, zachorowało im bydło, to dzięki swoim wpływom, w łatwy sposób można było wskazać palcem na sąsiadkę i posądzić ją o czary. Każda z tych poczciwych kobiet, po wielu godzinach czy dniach nieprzyjemnych przesłuchań, przyznawała się do wszystkiego, żeby zakończyć swoją niedolę. Brak chęci życia i złamanie woli niewinnych dusz, został opisany w sposób straszny i przytłaczający.

„Ojciec rzekł mi kiedyś, że najgorszą rzeczą, jaką można spotkać w ciemnym zaułku, jest drugi człowiek. Mylił się, pomyślałam, (…) w ciemnościach spotykamy samych siebie. I to może być jedno z najbardziej przerażających spotkań.”

Powiem szczerze, że cała narracja stała na bardzo wysokim poziomie. Napięcie dotyczące postaci i ich przyszłego losu, jak również zarysowanie bohatera negatywnego, sprawiły, że nie mogłam się od tej książki oderwać, chłonąc każdą stronę. Piękne opisy przyrody poprzetykane straszliwymi wydarzeniami stanowiły bardzo ciekawy balans. Jednak chyba najgorsze przyszło na koniec, kiedy w posłowiu autorka przyznała, że czerpała z prawdziwej postaci okrutnego pogromcy czarownic i wiele zdarzeń, a nawet niektórych postaci miało swoje odzwierciedlenie w prawdziwym życiu. Ciarki przechodzą po plecach i z tych wszystkich powodów wystawiam 9/10 i zdecydowanie polecam.

Może polubisz też:

0 komentarze