„Dziewczyna, którą znałaś” z kilkoma kobiecymi punktami widzenia

czwartek, marca 19, 2020


„Dziewczyna, którą znałaś” autorstwa Nicoli Rayner to książka, która w formie pierwotnej zajęła drugie miejsce w konkursie debiutów powieściowych. Z założenia jest to thriller, mający w sobie trochę zagadki i szczyptę kryminału, a tak przynajmniej przedstawia powieść wydawca i opis na okładce. Co jednak w istocie otrzymujemy?

Ruth to piękna, rudowłosa dziewczyna, która studiuje na uczelni St. Andrews i pod całą pozą luzu i szaleństwa, szuka tak naprawdę miłości i beztroski, w najlepszych latach swojego życia. Powiązanie zdarzeń, ludzi, zbiegów okoliczności i domysłów, nie pomaga jednak rozwikłać zagadki jej tajemniczego zniknięcia. Świetna pływaczka zostaje pochłonięta przez fale, ale ciało pozostaje nieodnalezione. Jakie wnioski wyciągnie siostra zaginionej dziewczyny, przyjaciółka ze studiów i żona pewnego medialnego człowieka, kiedy po piętnastu latach nowe fakty zaczną wypływać na światło dzienne?

Narracja w tej książce jest bardzo dziwna. Momentami relacja jest prowadzona w pierwszej osobie czasu przeszłego, żeby w następnym akapicie przejść do trzeciej osoby i uwierzcie, niektóre zdania wyprowadzały mnie z rytmu, ale chyba bardziej przy początku książki. Miałam wrażenie, że pewne stwierdzenia są wciśnięte „na siłę”, co na szczęście pod koniec lektury znacznie się poprawiło. Przedstawiono nam dwie linie czasowe, opowiadane z punktu widzenia trzech bohaterek. Opis wydawnictwa skupia się na Alice, która widząc w pociągu rudowłosą dziewczynę, jest przekonana, że to zaginiona przed laty Ruth. Kobieta jest nieufna w stosunku do męża, który wydaje się zatajać prawdę i szczegóły znajomości ze swoją byłą partnerką.  Kolejną bohaterką jest Naomi, siostra zaginionej, która próbuje ruszyć ze swoim życiem, ale tak naprawdę nigdy nie pogodziła się ze stratą. Na koniec mamy postać przyjaciółki, która darzyła Ruth mieszanymi uczuciami z powodu sporu miłosnego. I muszę przyznać, że nie polubiłam żadnej z bohaterek. Przykro mi z tego powodu, ale nawet nasza zaginiona, rudowłosa piękność, poprzez pewne sytuacje, wydała mi się raczej niesympatyczną dziewczyną, z którą nie chciałabym mieć zbyt wiele do czynienia. Cóż, trochę klops.

„Bo problem z nadzieją polega na tym, że trzeba ją trzymać pod kontrolą. Inaczej pochłania cię jak woda. Może przez jakiś czas zdołasz utrzymać się na powierzchni, ale w końcu przyjdzie odpływ, a ty ugrzęźniesz w piachu.”

Wydaje mi się, że książka sama w sobie nie miała zbyt dużo napięcia, zagadki czy suspensu i z podawanych kolejno zdarzeń, zdecydowanie nie dalibyśmy rady samodzielnie złożyć zakończenia. Rozwiązanie spłynęło raczej znikąd i chyba zamysł całości nie miał drążyć zagadki, ale pokazać różne punkty widzenia, wzajemne ludzkie oddziaływania, które z pozoru mało znaczące, mogą w kimś tkwić przez całe życie. Zauroczenie, obsesja, trauma, wszystkie te elementy gdzieś się przeplatają, w takim chyba bardziej lekkim, wręcz obyczajowym ujęciu i musimy sobie przypominać, że gdzieś w tym wszystkim jest zaginiona dziewczyna. Książka mnie zaskoczyła, bo spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Komu polecam? Chyba osobom, które nie nastawiają się na wielką zagadkę i oblicza zbrodni, ale wolą pochylić się nad ludzką psychiką i zachowaniem. Ode mnie ląduje 6/10 ;)

Może polubisz też:

0 komentarze