„Milion nowych chwil” pokrzepiającą historią o przetrwaniu, nadziei i sile

sobota, lipca 06, 2019


Ok, ok, no ta okładka nie przygotowała mnie w ogóle na takie wnętrze! No ja się nie zgadzam na takie palpitacje serca i krokodyle łzy. Bezsprzecznie i nieodwołalnie trzeba zanim przekaże się komuś tą książkę, wspomnieć o potencjalnych, wprawdzie raczej pozytywnych, ale zawsze, skutkach psychicznych! Ale po kolei, bo chyba za bardzo się nakręciłam. Zacznijmy od fabuły.

„Milion nowych chwil” skupia się na postaci Margaret. Jest to młoda kobieta w szczęśliwym związku. Spodziewa się, że ukochany oświadczy jej się na walentynki, na których to będą mogli świętować również jej nową posadę. Niestety cały wieczór nie zakończył się zgodnie z planem. Po tragicznym wypadku Margaret trafia w ciężkim stanie do szpitala, podczas gdy jej partner nie ma na sobie nawet zadrapania. I jest to wydarzenie, które rozpocznie czas próby, trudnych wyborów, nadziei i walki.

„(…) zauważyłam, że oddech mi się rwie, a w piersiach czuję pieczenie, jakby niewidzialny kwas wypalił tam dziurę. Przez kilka minut próbowałam sobie wmówić, że dobrze jest czuć cokolwiek, zanim uznałam, że to bzdura. Dlaczego przez otaczającą mnie mgłę przebijały się jedynie najpaskudniejsze emocje?”

Książka jest napisana w pierwszej osobie czasu przeszłego, poznajemy najskrytsze myśli bohaterki, jej lęki, nadzieje i jasne spojrzenie na całą sytuację. Od początku wydała mi się kobietą niesamowitą, niezależną, zawsze dążącą do perfekcji i poświęcającą się celowi na sto procent. Sama lubię uważać, że posiadam kilka z tych cech, więc łatwo było mi ją polubić i jej kibicować, w tych dobrych i złych momentach. Jednak uważam, że nie mogłabym tak jak Maggie, funkcjonować, podejmować rękawicę i mknąć dalej. Jej postawa była wspaniała, inspirująca i fakt, że nawet kiedy było źle, ona znajdywała gdzieś siłę, kolejny mur do przebycia, nawet jeśli mały, miało dużą wartość. Pozostałe postacie są równie ważne. Osoby z jej otoczenia, które pomogły w rekonwalescencji, ale też nie pozwalały jej się poddać. Potrzebujemy takiej kotwicy, promyczka nadziei, bo nikt nie powinien być sam, pozbawiony marzeń i zanurzony w depresji. To ważna lekcja, której nauczyła nas siostra bohaterki, wieczna optymistka, trochę uporczywa i szalona, jednak tak bardzo potrzebna.

„O pewnej rzeczy nie możemy się dowiedzieć, dopóki życie nie da nam porządnie w kość: dzięki temu stajemy się lepsi. Jestem lepsza, ponieważ przetrwałam.”

Akcja nie mknie z prędkością błyskawicy, jest raczej stonowana, jednak ja nie mogłam się oderwać. Przeczytałam w okamgnieniu i nie żałuję żadnej minuty, którą spędziłam przy lekturze. Styl pisania jest lekki, więc kolejne rozdziały zupełnie nie nużą, a postacie i cała otoczka zdecydowanie przyciąga. To piękna historia o przełamywaniu barier, nadziei i miłości. Bo tak, jest również nutka miłości, ku pokrzepieniu serc. Jak sami rozumiecie, nie chciałam żadnych spojlerów, dlatego bardzo oględnie opisałam dla Was wnętrze. Po prostu mam nadzieję, że zdecydujecie się ku niej sięgnąć, bo nie ukrywam, że warto. Z całego serca polecam i daję 9/10 co jest całkiem dobrą rekomendacją, bo takie oceny nie zdarzają się często w moim repertuarze :)

Może polubisz też:

2 komentarze

  1. Już niedługo też będę czytać :D
    Pozdrawiam, Pola
    www.czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że ci się spodoba :) Pozdrawiam :)

      Usuń