''Mój mąż drwal'' - recenzja książki Anny Radziejewskiej
czwartek, marca 08, 2018
Na jednej z książkowych grup na Facebooku, wstawiono zabawę: Napisz tytuł ostatniej przeczytanej książki i dodaj hasło "z piłą mechaniczną". Nie było już tak śmiesznie, kiedy wyszło mi "Mój mąż drwal z piłą mechaniczną", a może wręcz przeciwnie? i pani Anna powinna zastanowić się nad takim tytułem dla dodruku bądź kontynuacji? Nie przedłużając, recenzję czas zacząć :)
"Mój mąż drwal" Anny Radziejewskiej to książka fenomenalna w swoim gatunku i z pełnym zadowoleniem stwierdzam, że sięgając po nią otrzymałam w stu procentach to, czego oczekiwałam. Przede wszystkim autorka ma dar rozczulania czytelnika, opowiadając o codziennym życiu, czasem sielankowym, niekiedy okupionym nieporozumieniami, ale zawsze pięknym i wartościowym. W modelu rodziny 2+1, głową jest mąż drwal Darek, a latoroślą sprytny chłopczyk Leoś. Poszczególne rozdziały rozwijają się nie tylko wokół nietuzinkowej postaci męża, ale również przedstawiają wspomnienia z codzienności Pani Anny. Miło jest przeczytać humorystyczne wzmianki o 'mniej perfekcyjnej pani domu', która nie lubi gotować, mężu płaczącym podczas liczenia dietetycznych kalorii i synku, który uwielbia walczyć z 'ruskami' podczas zabawy. Wspomnienia autorki są okraszone humorem, który zdecydowanie przypadł mi do gustu i nie mogę się powstrzymać, nie przytaczając fragmentu:
"Po zakończeniu drylowania kuchnia wyglądała jak prawdziwe pole bitwy, co gorsza takie, na którym śmierć poniosło wiele ofiar. Ja sama wyglądałam jak najokrutniejszy i najbardziej bezwzględny kat. Sok z wiśni tryskał dosłownie wszędzie. Przez myśl przeszło mi nawet, aby zadzwonić do jakiegoś producenta horrorów klasy "B", gdyż scenografia była na takie okoliczności zupełnie w sam raz. (...) Do kuchni natomiast wkroczył Darek. I gąsior. Gąsior na wino, a nie mąż pani gęsi. Tego byłoby już za wiele."
Myślę, że ta książka miała pokazać jak łatwo czerpać przyjemność z prostych, codziennych rzeczy, spajających rodzinę, nawet taką 1+1, albo 2+1 ze świnką morską. Wyprawa w Bieszczady, śpiewanie przy ognisku, popijając piwko czy wędzenie kiełbas z sąsiadem, opisane w lekki, humorystyczny sposób, poprawia nastrój i jest najlepszą opcją na spędzenie czasu z szerokim uśmiechem. Książka pozwoliła mi również spojrzeć łaskawszym okiem na mojego osobistego brodacza i urok silnego męskiego charakteru. A na koniec nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o tej pięknej okładce. Po prostu jestem zakochana w jej prostych, geometrycznych wzorach, tak silnie przyciągających wzrok. Daję 9/10 i polecam serdecznie:)
2 komentarze
Dzięki za miłe słowa :)
OdpowiedzUsuńNajwiększym sukcesem jest dla mnie uśmiech na twarzy Czytelnika.
O to chodziło. Zdecydowanie my, dorośli, jesteśmy zbyt poważni. Czasem warto dać się porwać i wyłamać z tego schematu. Jeśli moja książka może w tym pomóc- cel każdorazowo zostaje osiągnięty.
Pozdrawiam serdecznie!
No i wesołych świąt :)
Witam, książka, która poprawia humor i wywołuje uśmiech, jest w moim przekonaniu potrzebna każdemu. Nie możemy w końcu ciągle płakać przy dramatach.
UsuńRównież pozdrawiam i życzę literackiej weny :)