Morderca z archipelagu poszukiwany! w „Podstępie” Marii Adolfsson

wtorek, kwietnia 21, 2020


Umiejscowienie akcji na fikcyjnym archipelagu, było w moim odczuciu niesamowicie kuszącym eksperymentem, które w połączeniu z otoczką skandynawskiego kryminału, sprawiło, że z zainteresowaniem sięgnęłam po „Podstęp” Marii Adolfsson.

Komisarz śledcza Karen Eiken Hornby budzi się po lokalnym festiwalu z kacem gigantem i obok bardzo niewłaściwego faceta. Wymyka się z hotelowego pokoju, modląc się w duchu, żeby nie zbudzić szefa wydziału. Wyrzuca sobie nieodpowiedzialne zachowanie i próbuje zaszyć w ciszy własnego domu. Niestety nie jest jej dane wypocząć, ponieważ telefonicznie otrzymuje informację o popełnieniu morderstwa. Jak się niestety okazuje, zmarła kobieta jest byłą żoną przełożonego, z którym Karen właśnie spędziła noc.

„ (…) ona wie, że teraz lepiej milczeć, wie, że wygrała. Tylko chwilowo, tylko w tej rundzie, ale to jej wystarcza.”

Narracja odbywa się w trzeciej osobie czasu przeszłego i większość akcji jest ukazana z punktu widzenia Karen. Dosłownie w minimalnym stopniu przechodzimy do innych bohaterów, jeśli chodzi o współczesną linię czasową, a przeszłość jest również ułamkiem akcji i tutaj punkt widzenia nie liczy się aż tak bardzo. Sposób narracji mocno narzuca jednotorowe przedstawienie postaci. Jeśli pani komisarz kogoś nie lubi, nie mamy szans go polubić, jeśli kogoś docenia, to tak tą osobę zobaczymy. Bohaterka jest typową kliszą, samotna, po przeżytej traumie, próbująca zagłuszyć demony, które kryją się za każdym rogiem. Tutaj ode mnie minus, bo jej przeszłość była w pewnych scenach urywana, niedopowiedziana przez większość książki, ale żadnego bum niesamowitości i oryginalności nie otrzymaliśmy, kiedy już poznaliśmy prawdę. Historia jakich wiele, przedstawiona poprawnie i to wszystko. Pozostałe postaci, których mamy mnogość, są tłem, pojawiają się na chwilę, często nie mając zbyt wielkiego wpływu na wydarzenia, po czym znikają. Myślę, że to zabieg budowania świata i zaznajamiania nas z tymi osobami na przyszłość, ale wydaje się niepotrzebny i miałam z początku problem z zapamiętaniem trudnych imion i przypisaniem ich do wcześniejszych wyobrażeń.

„Pokolenie za pokoleniem walczyło o przeżycie i kontynuację rodu – i być może choćby o cień szczęścia. Ci wszyscy praprzodkowie, o których troskach i radościach można teraz wnioskować tylko z kilku wyblakłych zdjęć. Ludzie, którzy kiedyś znaczyli dla kogoś wszystko, mimo to większość z nich została zapomniana na przestrzeni kilku pokoleń.”

Największym plusem lektury jest osadzenie akcji. Autorka niesamowicie opisuje deszczowy, smutny klimat wysp doggerlandzkich, który zdecydowanie sprawdza się też w kontekście szaro-burej okładki. Poznajemy specyfikę małomiasteczkowych plotek, wykluczenia i kontrastu bogatych rodzin w przepięknych domach, z biedotą upchaną w rzędzie blokowisk. Otrzymujemy bardzo duży nacisk na tło obyczajowe i sytuację rodzinną poszczególnych postaci, ich plany i codzienne życie. W to wszystko wplatane jest śledztwo, ale mimo, że nie spodziewałam się końcowego zawirowania, wydaje mi się, że strona kryminalna mogła zostać trochę bardziej popchnięta. Dopiero po połowie książki, naprawdę się w nią wgryzłam, przyzwyczaiłam do stylu i trochę zmieniłam swoje oczekiwania. Był to spotkanie udane, ale warto nadmienić, że nie jest to pewnie kryminał dla fanów seryjnych morderców, przelewających hektolitry krwi, a raczej spokojna, wyważona powieść, skupiona na szczegółach, postaciach i wątkach obyczajowych. Jeśli takie rzeczy Was pociągają – serdecznie polecam i wystawiam 6/10 :)

Może polubisz też:

0 komentarze