„Wiedźmy na gigancie” wizją środowiska czytelniczego, przedstawioną w krzywym zwierciadle

środa, lutego 27, 2019


Już na początku muszę przyznać, że jestem po stokroć zszokowana ilością tak różnych opinii o książce Pani Małgorzaty J. Kursy. „Wiedźmy na gigancie” chciałam przeczytać jeszcze przed zapowiedzianą premierą, bo lubię książki z humorem, które pozwalają na uśmiech i odprężenie. Jednak mam problem z oceną, i zaraz szczegółowo wyłuszczę Wam dlaczego.

Historia czterech kobiet i byłego policjanta, tworzących agencję literacką „TERCET”, zaczyna się lekkim przedstawieniem postaci. Młoda Ida jest nowym nabytkiem w zespole oryginalnych charakterów, dopełnionych przez męskiego ‘sekretarka’ i cudowną psinkę Muzę. Jednym z czołowych książkowych autorów jest tu Adam Grandzik, początkujący pisarz uważający się za alfę i omegę i skory do najgorszych chwytów promocyjnych. I kiedy nasz literacki ‘geniusz’ popada w konflikt z bohaterkami, intryga zaczyna się zagęszczać.

Muszę przyznać, że opis wydawnictwa wskazuje na zbrodnię, która miejsce miała daleko w drugiej połowie książki, co zdecydowanie było dla mnie lekkim szokiem. Sądziłam, że fabuła zasadza się na rozwiązaniu zagadki i wraz z tytułowymi ‘Wiedźmami’, będziemy próbowali rozwikłać wątek śmierci poczytnych pisarek. Zupełnie nie o to chodzi i dla czytelnika zagadka wcale nie jest zbytnio ukryta, a raczej perypetie wokół osi fabularnej grają główne skrzypce. Mamy do czynienia z dowcipem słownym i przerysowanymi postaciami, bardziej niż z humorem sytuacyjnym, co zapewne było założeniem autorki i nie ma się tu czego czepiać.

„Nie obwiniała o to upokorzenie ukochanego. 
Jak każdy facet był tępy w tej materii i nie miał pojęcia o babskich intrygach.”

Narracja przeprowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego i całkiem przyzwoicie sunie się przez kolejne strony. Przeszkadzało mi jednak kilka rzeczy. Pierwszą z nich było ciągłe zafiksowanie na jedzeniu, pierogi tu, pierogi tam, trzeba zjeść w każdej sytuacji, gotować w pracy, po pracy i przed nią, żeby jedzeniem zapchać cały świat. Jest to jednak niewielki mankament, bo nawet okładka wskazuje, że czekoladowe babeczki muszą w końcu odegrać swoją rolę. Po drugie jakoś nie mogłam się pozbyć myśli, że między wierszami istnieje ogromny przytyk zarówno na recenzentów, autorów i wydawnictwa. Potrafiłabym wymienić z tuzin nieciekawych zachowań i niestety większość autorów miało albo wybujałe ego, liczyło na przepchanie komercji, zarobienie masy pieniędzy poprzez ‘zeszmacenie się’  czy zwykłe ‘obrobienie tyłka’ konkurencji. Natomiast pozytywnych zachowań było jak na lekarstwo i nawet bohaterki do nowej pracowniczki z miejsca rzucały komentarze, dając jasno do zrozumienia, że entuzjazm w pracy niedługo jej przeminie. Słabo to świadczy o czytelniczym światku, którego jestem aktywnym uczestnikiem i lubię o sobie myśleć, jak o elemencie, który działa całkiem nieźle w maszynie, która ma zgrzyty, jednak miałam nadzieję, że raczej drobne. Autorka, która porusza się w temacie dużo lepiej, być może pośrednio otworzyła mi oczy, jednak to trochę smutne i mocno się zastanowię, zanim zdecyduje się na wydanie książki w formie papierowej. Cóż, chyba póki co wolę moje zerowe ego, brak stresów i pisanie do poduszki :)

Niemniej jednak nie można książce zarzucić przedstawiania w krzywym zwierciadle zachowań, które z pewnością mają miejsce. Całość się broni jako lekka lektura na brzydkie popołudnie i w tym stylu ją Wam polecam. To na pewno oryginalna propozycja, której wystawiam 6,5/10 i stwierdzam uroczyście, że dla wielbicieli nutki humoru jak znalazł :)

Może polubisz też:

4 komentarze

  1. Raczej nie moje klimaty, jakoś mnie opis nie zachęcił :) Pozdrawiam, Eli https://czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko rozumiem, nie każdemu odpowiada to samo :) Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Super napisane. Musze tu zaglądać częściej.

    OdpowiedzUsuń